I Salomon nie naleje

Drukuj
Przyznam, że irytuje mnie narzekanie naszych elit politycznych i intelektualnych w Warszawie na bierność obywatelską społeczeństwa, przejawiającą się ich zdaniem m.in. niską frekwencją rodaków w wyborach i niewielką liczbą organizacji pozarządowych zwłaszcza na terenach wiejskich. Rzeczywiście – oba te wskaźniki aktywności obywatelskiej nie świadczą o dobrej kondycji naszej młodej demokracji. I pokazują, że budowa społeczeństwa obywatelskiego na poziomie lokalnym idzie nam mizernie, pomimo upływu dwudziestu kilku lat od początku transformacji ustrojowej.
Ale z próżnego i Salomon nie naleje – to stare przysłowie moim zdaniem dobrze obrazuje problem. Bo jeśli chcemy, żeby społeczności lokalne angażowały się w życie publiczne choćby na najbliższym podwórku: sołeckim, osiedlowym, gminnym, powiatowym to nie powinno im się stwarzać przeszkód dla działania tylko zachęty. Ale na ten temat jakoś nie toczy się debata publiczna, a jeśli nawet są podejmowane takie próby np. w pałacu prezydenckim, to elit intelektualnych Warszawy ani ze świata polityki ani nauki czy mediów (poza nielicznymi wyjątkami) to nie interesuje.
Tymczasem trudno oprzeć się wrażeniu, że na początku przemian ustrojowych subsydiarność i budowa społeczeństwa obywatelskiego to bardziej były slogany i hasła niż wypełniona konkretną treścią systemowa polityka. Przykładowo społeczności wiejskie nie zostały wyposażone ani w materialne ani finansowe oparcie dla aktywności na rzecz swojego miejsca zamieszkania jakie np. miały przedwojenne gromady we wszelkiego rodzaju prawach rzeczowych do majątku gromadzkiego, począwszy od prawa własności do różnych służebności. Odebrano im nawet to, co w PRL-u funkcjonowało dobrze jak na ówczesne warunki, tj. tzw. odpisy sołeckie. A społeczne komitety budowy dróg kanalizacji szkół itp. straciły podstawę prawną funkcjonowania. Tymczasem jeszcze do końca lat dziewięćdziesiątych bez zbędnej biurokracji podrywały mieszkańców tysięcy wiosek do zbiórek pieniężnych i pracy fizycznej na rzecz swoich społeczności, dzięki czemu nadrabiały zapóźnienia cywilizacyjne. Pewnie dlatego postanowiono położyć im kres, że nazbyt kojarzyły się z czynami społecznymi z minionego ustroju! A niesłusznie, bo tradycja tzw. czynów społecznych wcale nie ma rodowodu komunistycznego. W dwudziestoleciu międzywojennym np. miała oparcie w ustawie o świadczeniach w naturze, która budowała poczucie odpowiedzialności każdego dorosłego członka gromady za dobro wspólne poprzez to, że obligowała go do świadczenia określonych roboczogodzin pracy gdy sołtys ogłaszał jakieś niezbędne roboty publiczne, np. remont albo budowę drogi.
Dziesięć lat temu od bogatego sąsiada, który płaci śmieszną kwotę podatku od nieruchomości w stosunku do wartości rynkowej posiadanych przez niego pod Warszawą posiadłości i działek budowlanych usłyszałam, że nie dołoży się do zbiórki pieniędzy na drogę, bo mu się ona od gminy należy.
Nie twierdzę, że od 1990 r. zupełnie nic dobrego nie dzieje się w dziedzinie budowy społeczeństwa obywatelskiego na poziomie lokalnym. Mamy bowiem od piętnastu lat oddolną odnowę wsi, która obejmuje kolejne po Opolszczyźnie i Dolnym Śląsku regiony, mamy od trzech lat fundusz sołecki, a ostatnio niektóre miasta wprowadzają też tzw. budżet obywatelski. Mamy ustawę o wolontariacie i możliwość przekazania 1 proc. podatku na organizacje pożytku publicznego. Mamy też pozytywne i budujące starania części mądrych samorządowych władz gminnych, aby w jakimś zakresie w oparciu o ustawę o samorządzie gminnym upodmiotowić społeczności lokalne na swoim terenie, przekazując im niektóre zadania w pewnym zakresie i nawet pieniądze na ich wykonanie.
Tylko że wszystko to są działania oddolne albo wprowadzone w wyniku lobbingu różnych środowisk, a nie świadome systemowe działania naszego polskiego państwa.
A jednocześnie mamy niekontrolowane i niemonitorowane przez państwo działania różnych instytucji, organów i służb zawężające możliwości działania formalnych i nieformalnych grup obywatelskich. Przejawem tego są kontrole służb celnych i urzędów skarbowych na... festynach czy sprzedaż pierogów i tym podobnych specjałów przygotowanych przez Koła Gospodyń Wiejskich odbywa się z użyciem kas fiskalnych i surowe kary nakładane na... osoby, które swój czas, pracę i starania poświęcają dla dobra wspólnego. Śmiem twierdzić, że przepisy antyhazardowe, zamiast w przestępców uderzyły w najsłabsze ogniwo w państwie – w lokalne organizacje pozarządowe.
Mamy też restrykcyjne orzeczenia Regionalnych Izb Obrachunkowych w sprawach dotyczących gospodarki finansowej sołectw i osiedli (notabene często sprzeczne w różnych regionach) nie tylko nt. funduszu sołeckiego, także np. w sprawie czerpania i przeznaczania przychodów ze świetlic i domów ludowych, które zarówno sołectwom jak i wójtom wiążą ręce.
Mamy dziurawy nadzór prawny wojewodów nad prawem miejscowym stanowionym przez gminy. Mamy orzeczenia sądów administracyjnych o nieposiadaniu przez jednostki pomocnicze gminy osobowości prawnej sprzeczne z wyrokiem Sądu Najwyższego nt. zakresu zdolności sądowej jednostek pomocniczych.
Mamy wieloletnią obstrukcję w sprawie wyprostowania prawa dotyczącego wspólnot gruntowych. Mamy zniechęcające do wszelkiego działania przepisy dotyczące prowadzenia zbiórek pieniężnych na rzecz swojej społeczności. Mamy trudne do spełnienia biurokratyczne wymogi zmuszające każdą najmniejszą nieformalną grupę działania do powoływania organizacji i rejestracji w KRS, jeśli chce ona skorzystać z pomocy zewnętrznej.
Mamy nieprzyjazne biurokratyczne procedury dotyczące dofinansowania inicjatyw obywatelskich ze środków unijnych, które pozwalają wyeliminować, to co w społeczeństwie obywatelskim jest najcenniejszego: oddolność inicjatyw, oddolność działania.
I skutkiem tego mamy puste świetlice wybudowane na Mazowszu przez wójtów dla mieszkańców bez ich udziału czy choćby zapytania, co oni by chcieli. Wybudowane za ciężkie pieniądze i zamykane na zimę z braku opału i etatów dla pracowników gminnych do ich prowadzenia. Mamy utratę gruntów przez kolejne wspólnoty, nie mogące – nie z własnej winy, tylko z winy państwa – uregulować stanu prawnego, tkwiące latami w tzw. niebycie prawnym. Mamy utratę zapału, zainteresowania i niewiarę w sens angażowania się w bezinteresowne działania na rzecz swojego miejsca zamieszkania. I mamy brak poczucia odpowiedzialności za dobro wspólne.

Joanna Iwanicka

Gazeta Sołecka, nr. 12(240), str. 17.